Stolica w sieci podatków
Od dwóch stuleci warszawiacy gnębieni są podatkami. Ich ilość jest zdumiewająca. Płacono już za latarnie, od wyjazdu za miasto dorożkami, od sprzedaży piwa, obecności obcych Żydów, ogradzania grobów i od prostytutek.
Najbardziej rozśmieszył mnie podatek od psów, jaki wymyślono w 1865 roku. Firmował go sam car Aleksander II, a podpisało dwóch najważniejszych urzędników w Królestwie, jakby rzecz dotyczyła podstawy systemu finansowego. Opłatami obłożono też prostytutki rejestrowane, czyli zapisane na policyjnych listach w drugiej połowie XIX wieku.
Jak podawał „Kurier Warszawski”, pieniądze pobierano do lat 80. i utworzono z nich fundusz wynoszący 26 tys. rubli. Podatek został zniesiony, zaś rzeczony fundusz „przeszedł pod zawiadywanie ministerstwa spraw wewnętrznych, które w 1888 roku procenty od tego kapitału przeznaczyło na rzecz warszawskiego szpitala św. Łazarza, jako zwrot kosztów” – za bezpłatne leczenie kobiet nierządnych. Ten podatek, pozornie śmieszny a żałosny, był jednak celowy, czego nie można powiedzieć o wielu innych.
Miłe złego początki
Drzewiej płacono w mieście na różne cele wspólne. I to nie zawsze w brzęczącej monecie. Otóż na cztery lata przed końcem XVIII wieku departament policji zobowiązał „w nawiązaniu do dawnego zwyczaju, wszystkich przejeżdżających przez rogatki miejskie do złożenia kamienia nadającego się do brukowania ulic”. To tak, jakby dzisiaj każdy kierowca musiał przywieźć wiaderko asfaltu. Wspomniane rogatki (obejrzeć je możemy m.in. na pl. Unii Lubelskiej) były miejscem pobierania i innych haraczy. Na przykład...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta