Bez kina byłbym trupem
Stephen Frears mówi o nowym filmie „Tamara i mężczyźni”, a także o niezależności twórczej
Rz: Czytuje pan komiksy?
Stephen Frears: Kiedyś śledziłem „Beano” i „Desperate Dan”. Próbowałem też sięgać po serię „Peanuts”, ale była dla mnie zbyt inteligentna i nic z niej nie rozumiałem. Jednak odkąd skończyłem siedem lat, wyrosłem z obrazkowych historii. Nigdy nie wsiąkłem w świat supermanów, spidermanów i batmanów. Nie jestem typem emocjonalnego szaleńca, który utożsamia się z facetem przebranym za pająka.
Ale przecież właśnie zekranizował pan komiks drukowany w „Guardianie”...
Jestem profesjonalistą. Próbuję zrozumieć, co może ludzi pociągać w konkretnej historii, i odpowiadać na ich oczekiwania. Jednak nie zrezygnowałem z własnych standardów. W „Tamarze...” czuć uproszczenia i pewną typowość bohaterów, bo chciałem zachować coś z charakteru pierwowzoru. Ale to wciąż jest film, którego się nie wstydzę.
No właśnie, mimo lekkości jest on ironicznym portretem grupy pisarzy. Atakuje pan środowisko artystyczne?
Nie ma gorszego towarzystwa niż przedstawiciele zawodów twórczych, a najgorszym podgatunkiem są artyści zapomniani i zepchnięci na boczny tor. To oni jeżdżą za miasto, aby odnaleźć sekret natchnienia. A niczego takiego nie ma. Uprawianie sztuki to ciężka robota. Filmowej też. Nie jest łatwo...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta