Pora na asesora, czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy
Nie kompromituje wycofanie się ze złej decyzji.
Asesorzy sądowi właściwie zawsze mieli pod górkę. Mniej lub bardziej, ale zawsze. Od chwili wprowadzenia ich do polskiego systemu prawnego w 1928 r. ich pozycja była wyraźnie gorsza od pozycji sędziego. Początkowo instytucja ta, wzorowana na rozwiązaniach państw zaborczych (pruskich i austriackich) nie oznaczała – tak jak w późniejszym okresie – sędziego na próbę, ale raczej sędziego w niepełnym wymiarze zadań. Mianowanie przez ministra sprawiedliwości aplikanta asesorem sądowym następowało, gdy złożył egzamin sędziowski. Prezes sądu apelacyjnego mógł powierzyć asesorowi sądowemu czynności sędziowskie, wyłączając przy tym możliwość wydawania wyroków. Asesor mógł działać przede wszystkim w charakterze sędziego śledczego, a także pełnić funkcję pomocy sądowej i przesłuchiwać świadków. Czyli wykonywał czynności bliższe obecnemu referendarzowi sądowemu niż sędziemu.
Sytuacja zmieniła się w 1945 r., gdy pojawiła się możliwość powierzenia asesorowi wszystkich czynności sędziowskich. Także czynności orzeczniczych. Tym samym asesor stał się faktycznym „sędzią na próbę", a od sędziego odróżniał się nominacją na czas określony. Biorąc jednak pod uwagę, że jednocześnie nastąpiło odejście od zasady nieusuwalności sędziów – asesor był faktycznie najniższym stopniem sędziowskim.
I tak przez następne 60 lat kolejne pokolenia asesorów spokojnie sądziły...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta