Wizyta towarzyszy z UB
Ze spuszczoną głową, powoli wracał żołnierz z niemieckiej niewoli. Konkretnie z Woldenbergu, który miał się teraz nazywać Dobiegniewo. Przesiedział, kolejno w pięciu obozach, pięć i pół roku, od chwili gdy Wehrmacht uczynił go jeńcem.
Więziony, zwiedził – tak rzeknę – Niemcy, Austrię, a nawet na krótko znalazł się na granicy włoskiej. Przez następne 33 lata żyjąc w Polsce Ludowej, za granicę wyjechał raz. Służbowo, do Bułgarii, skąd przywiózł dwie koszule non-iron. Dla siebie i dla mnie. Ten peerelczyk był moim ojcem.
Z niewoli wracał z oflagowymi kolegami. Czasem podjechali podwodą, gdzieś zapakowali się do wagonu, głównie jednak szli. Powoli, tak bardzo znowu nie mieli gdzie się spieszyć. Ojciec wiedział przecież, że do Wilna, w którym w 1939 roku zostawił mieszkanie wraz z zawartością, nie wróci. Ale do Białegostoku, gdzie mieszkali rodzice, brat, siostra, powrót był możliwy.
Nie doszedł do kancelarii parafialnej, przejechał go bowiem gazik z sowieckimi sołdatami śpiewającymi „Katiuszę”.
Co zapamiętał z tamtej peregrynacji? Plakaty, które najpierw go bawiły, a potem zupełnie przestały, o tym, że chęć szczera, a nie matura, zrobi z każdego oficera. Szabrowników. I sowieckich sołdatów. Pierwszy z nich, napotkany po drodze, zawarł znajomość tradycyjnym: „Dawaj czasy!”, ale w końcu zadowolił się starą cygarnicą, nawet nie srebrną. Drugi zaś zakomenderował, że ze świeżo upieczonymi sojusznikami musi natychmiast wypić całą zawartość manierki wypełnionej „spiritem”. Im więcej czasu mijało od tamtego wydarzenia, na wspomnienie owego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta