Anatomia politycznego falstartu
Źródłem powstania nowej partii nie może być tylko to, że w procesie wewnętrznych sporów przegrani w tej dyskusji ogłaszają rozłam – pisze publicysta
Trwa polityczny serial pt. „Zakładamy nową partię”. Po falstarcie Palikota przyszedł czas na partię Kluzik—Rostkowskiej & Co. Tylko wyborcy nie dają wiary, że rodzące się w bólach nowe formacje, choć ze starymi aktorami w głównych rolach, to coś więcej niż mydlenie nam oczu. Jest jednak grupa osób, którą do czerwoności rozpala już sama myśl, iż na scenie politycznej może pojawiać się nowa partia, rozbijająca dotychczasowy, ich zdaniem skostniały, układ polityczny. Formacja, która ożywi, uszlachetni i zracjonalizuje politykę. Kto to taki?
Niewiara w męczenników
Niestety, nie są to wyborcy. To rozmaitej maści publicyści wylewają morze atramentu, by przekonać nas, że partie dziś działające nie reprezentują naszych interesów tak, jakby w przeszłości były one reprezentowane dużo lepiej.
Zgoda: partie mają mówić w naszym imieniu. Jeśli jednak chciałbym, by partia w 100 proc. reprezentowała moje interesy, to musiałbym ją sam założyć. Program partii to owoc ścierania się poglądów i koncepcji różnych osób. Przyjmowane decyzje i rozwiązania z konieczności są zatem wynikiem konsensusu. To chleb powszedni demokracji, która nie jest najdoskonalszym z możliwych ustrojów politycznych, podobnie jak ludzie nie są aniołami.
Jednak naiwny optymizm „idealnej polityki” kwitnie. Dobrym przykładem jest tu tekst Igora...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta