Sto lat zajadłości
Bronisław Komorowski, prowadząc wyjątkowo agresywną kampanię, jeszcze silniej huśta łodzią polskiej demokracji – zauważa publicysta.
W czasach komunizmu żartowano, że Związek Sowiecki podejmie tak intensywną walkę o pokój, że po tej walce nie zostanie kamień na kamieniu. Podobnie jest z kampanią wyborczą Bronisława Komorowskiego. Choć zbudowana jest ona wokół hasła „zgoda", generuje szokująco wiele złych emocji. Nawet z perspektywy trwającej od dziesięciu lat wojny polsko-polskiej. W długiej politycznej karierze Bronisława Komorowskiego to jego najbardziej agresywna i jątrząca kampania. Co smutne, prowadzona przy hałaśliwych zachętach ze strony kibicującej mu sporej części polskich elit i mediów.
Za tym wszystkim kryje się zaś niebezpieczny dla demokracji dogmat sugerujący, że obóz rządzący zwyczajnie nie może oddać władzy nikomu spoza swojego kręgu. Problem polega tylko na tym, że taki styl uprawiania polityki jeszcze bardziej pogłębia nieufność nagromadzoną w czasie wieloletniej zimnej wojny Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością.
Ruchomy horyzont swarów
Gdy w 2005 roku nie doszło do stworzenia koalicji PO–PiS, fiasko tłumaczono rozmaicie. Jedni wskazywali, że ponieważ w planowanej koalicji Platforma widziała się w roli starszego brata, podwójna wygrana braci Kaczyńskich była dla Donalda Tuska zbyt dużym szokiem. Inni kładli winę na karb wyciągnięcia przez PiS „dziadka z Wehrmachtu", co dla ówczesnego lidera PO było bardzo bolesne. Jednak nawet...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta