Lex TVN: przepis na katastrofę
Komercyjne stacje też bronią wolności słowa. Gdy nie ma katastrof i wojen, patrzą władzy na ręce.
Łatwo jest powiedzieć, że Jarosław Kaczyński ma fobię na punkcie TVN, że oszalał i stara się zemścić na wszystkim, co mu stoi na drodze. A najbardziej na drodze stoi mu TVN, ostoja cnót wszelakich, wzorzec wolności słowa i nieskrępowanej debaty.
Ale zazwyczaj to, co łatwo powiedzieć, niewiele pomaga, by coś zrozumieć. Przykra prawda na temat głównych telewizji polega na tym, że specjalizują się w pewnych grupach widzów i dostarczają im takiego towaru, jakiego ci widzowie sobie życzą. Techniczna definicja widzów w telewizjach komercyjnych brzmi następująco: „Widzowie to towar, który sprzedajemy reklamodawcom".
TVN, dowodzony przez wybitnego menedżera telewizyjnego Mariusza Waltera, twórcę Studia 2, od początku adresował swoje programy do widowni wielkomiejskiej. Była to decyzja biznesowo słuszna – w dużych miastach mieszka najwięcej zamożnych ludzi o liberalnych poglądach – i jedynie możliwa, skoro TVN dostał początkowo koncesję regionalną, ale też ograniczającą. Im bardziej rosły różnice między największymi miastami a prowincją, tym bardziej TVN stawał się więźniem widowni, którą posiadał – nie najliczniejszej, ale za to najbardziej lukratywnej.
Proces kształtowania się komercyjnego rynku telewizyjnego w Polsce zbiegł się z procesem wykształcania się trwałego systemu partyjnego. Na przełomie wieków pojawiła się Platforma Obywatelska,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta