Jeszcze kultura klubowa nie zginęła
Zjawisko ochrzczone niegdyś mianem „kultury klubowej” przeżywa ciężkie chwile. Jednak jeszcze żyje. O jej elitarną twarz walczą stołeczni didżeje.
Zjawisko ochrzczone niegdyś mianem "kultury klubowej" przeżywa ciężkie chwile. Jednak jeszcze żyje. O jej elitarną twarz walczą stołeczni didżeje
Pod koniec lat 90. w Warszawie powstał elitarny, zupełnie hedonistyczny mikroświat. Wtajemniczonym gwarantował przygodę (zdarzyć mogło się wszystko) i możliwość spontanicznej zabawy w stałym gronie. Muzyka stała didżejami. House, acid jazz, drum'n'bass. Glasse, Easy, Bogusz Jr., MK Fever – czytaliśmy na ulotkach. Ludzi interesowało to, co didżej może mu zaserwować, a panowie uchodzili za środowiskowe gwiazdy.
Do tego dochodziła magia miejsc, zawsze pełnych balangowiczów i tętniących życiem już od środy – Piekarni, Trendu, CDQ, Lokomotywy czy Palmiarni. Nie brak głosów, że to wokół tej pierwszej stworzyła się "grupa odniesienia i aspiracji", nazywana później "warszawką".
Widmo potańcówki
DJ Bert, przez lata rezydent wspomnianej Piekarni, jest daleki od idealizowania złotych czasów clubbingu. A z określenia "kultura klubowa" śmieje się. –Jeżeli kulturą klubową możemy nazywać ludzi z gwizdkami, to coś takiego istniało. Tylko kopiowano wzorce zagraniczne i tyle.
Skutecznie. Prasa rozpisywała się o nowym zjawisku. Na dobre rozkręciła się moda na clubbing i wąska grupa znajomych zmieniła się w szeroko płynącą falę. Sponsorzy – producenci alkoholu i...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta