Proces łódzki
Pociąg przemierzał noc, a w każdym razie wszystko na to wskazywało”. Pierwsze zdanie „Fabryki muchołapek” Andrzeja Barta wprowadza nas w świat powieści, który jest zaświatem.
Spróbujmy najpierw odpowiedzieć, kto jest narratorem tej powieści. Andrzej Bart jak zwykle bardzo z tym narratorem gmatwa. Na przykład w jego pierwszej książce „Rien ne va plus”, narratorem był obraz olejny, niezbyt zresztą inteligentny, jak dość pogardliwie zauważał autor, no, ale mamy takiego narratora, jaki nam się trafił, a nie na jakiego zasługujemy. Tutaj wszystko wskazuje na to, że narratorem jest sam autor. Właściwie nie zaskakuje, że na sprawozdawcę sądowego z Sądu Ostatecznego postanowił mianować siebie samego, a nie jakąś wymyśloną figurę. Na powieść składa się więc owo sprawozdanie, fragmenty dziennika autora (Andrzeja Barta) opowiadające, jak do jego obecności na procesie doszło, oraz jeszcze jedna narracja, którą Bóg raczy wiedzieć, kto prowadzi.
Sprawozdanie pisze na zlecenie wysłannika piekieł, który podaje się to za wnuka Hansa Biebowa (niemieckiego zarządcy getta łódzkiego), to za Żyda. Ów wysłannik przypomina drobnego, wątłego, w przykrótkich spodniach i starych popękanych żółtych lakierkach diabła ukazującego się w „Doktorze Faustusie”. A także Korowiowa z „Mistrza i Małgorzaty” ryczącego ni stąd, ni zowąd „Gorzko! Gorzko!”.
Za wszelką cenę
Będąc w beznadziejnej sytuacji ekonomicznej, kiedy została już tylko resztka ulubionej whisky, niespodziewanie dostaje autor „Rien ne va plus” – prawdziwa osoba, której nazwisko...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta