Po ojca przyszli nocą
Janina Wehrstein: Straszliwe rządy Sowietów poznaliśmy na własnej skórze...
Rz: Kiedyś zwracano się podobno do pani „jaśnie panienko”.
Janina Wehrstein: To prawda. Wiem, że w 2009 roku to może się wydać bardzo dziwne, ale mówimy o latach 30. To była zupełnie inna epoka, inna rzeczywistość. Moi rodzice byli ludźmi bardzo majętnymi i nasza służba – z moją boną na czele – właśnie tak do mnie mówiła. „Niech jaśnie panienka usiądzie”, „Niech panienka zejdzie na dół”.
Gdzie pani mieszkała przed wojną?
W Stryju pod Lwowem. Ojciec, Władysław Wehrstein, był fabrykantem i oficerem rezerwy. Bił się w 1920 roku i bolszewicka kula dum-dum rozszarpała mu rękę. Do końca życia miał problemy z poruszaniem palcami. Nasz ogromny dom przylegał do sadu i fabryki. Należała do nas właściwie cała ulica Fredry. Oprócz tego babcia miała w pobliżu wieś. Pamiętam, jak do babci przyjeżdżali ułani po owies dla koni. Byli w rogatywkach, zielonych mundurach i błyszczących pasach.
Dla większości dzisiejszych Polaków takie mundury to rekwizyty filmowe.
To prawda, ja jednak pamiętam przedwojenną Polskę znakomicie. Przede wszystkim było to państwo wielonarodowe. Żyliśmy w wielkiej przyjaźni z Ukraińcami. Stykałam się z nimi szczególnie w majątku babci, gdzie ukraińska była cała służba. Bawiłam się z miejscowymi dziećmi, dzięki czemu znakomicie znałam ukraiński. Opiekowała się mną Anka, a furman Fredzio woził mnie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta