Castingi to okropny stres
Z Izabelą Kuną rozmawia Paulina Wilk
Rz: Pani pierwszą rolą był wilk w szkolnej adaptacji „Czerwonego Kapturka”. Dostała ją pani z przydziału, czy sama się zgłosiła?
Zgłosiłam, to mało powiedziane. Po raz pierwszy, i jak dotąd jedyny, z taką determinacją walczyłam o rolę. Masakrycznie się uparłam na tego wilka. Koledzy reagowali z rezerwą, a nauczycielka przekonywała: – Ale zobacz, przecież Tomek Feliński tak ładnie robi wilka! A ja byłam bliska rozpaczy. Nie zależało mi na babci ani Czerwonym Kapturku. Wilk to najważniejsza i najbardziej interesująca postać, no i był kreacją. Nie wiem, jak zagrałam, ale zaraz po przedstawieniu dyrektorka zapytała nauczycielkę: „A dlaczego nie obsadziłaś Kuny?”. To był największy komplement.
Później też wybierała sobie pani role?
Nigdy nie miałam takiego komfortu. Z reguły dostaję jedną propozycję i ją przyjmuję. Zdarzało mi się odmawiać udziału w filmie z powodów rodzinnych albo gdy rola mi się bardzo nie podobała. Chciałabym powiedzieć, że po spotkaniu z panią mam do przeczytania trzy scenariusze, ale nie mam. Czytam książkę.
To pewnie chodzi pani na castingi, żeby dostać rolę?
Ostatnio nie. Bo wypalają mnie emocjonalnie. Oznaczają ciągłe udowadnianie sobie i komuś, co się potrafi. Mnie na castingach zwykle nie wychodzi. Filmowcy dają do zagrania najważniejszą sekwencję. Wymagają, byśmy w jednej scenie dali z siebie wszystko, tu i teraz. To okropny stres, ja mam...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta