Zdany sam na siebie
Łukasz Kubot specjalnie dla „Rzeczpospolitej” o powodach dobrej gry w Melbourne, planach na przyszłość, problemach z wizami oraz powrotach do Pragi i Wrocławia
RZ: Polak odnosi sukcesy w Wielkim Szlemie – to rzadkość. Z czym będzie się panu kojarzył ten udany start w Melbourne?
Łukasz Kubot: – Dziwiłem się, że walcząc codziennie z bólem gardła, utrzymywałem rozpęd. Wychodziłem na kort i grałem z poczuciem, że nie mam nic do stracenia. Traktowałem każdy mecz tak samo. Pewnie dlatego, że w deblu wszystko zdarzyć się może, szczególnie w Wielkim Szlemie. Z pewnością nie docierało do nas od razu, że awansowaliśmy tak wysoko. Tuż po meczach chodziliśmy z Oliverem Marachem na siłownię i rozmawialiśmy na gorąco o tym, co działo się na korcie. Może znaczenie naszego sukcesu dotrze do naszej świadomości, jak już wyjedziemy z Australii i pojedziemy na kolejny turniej.
Najlepsze pary deblowe świata czasem miewają własnego trenera. Czy pan i Marach planujecie zatrudnienie fachowca tylko dla siebie?
Na razie nie. Mój związek z Oliverem przypomina związek Mariusza Fyrstenberga z Marcinem Matkowskim. Nie mamy obecnie trenera, specjalisty od gry deblowej, ale cały grudzień razem harowaliśmy, głównie przygotowywaliśmy się fizyczne. To przygotowanie zawdzięczamy trenerowi Ivanovi Machytce, który kiedyś prowadził Petra Kordę i Radka Stepanka. Teraz przebywa na Florydzie i trenuje z innymi zawodnikami, ale wykorzystaliśmy to, że mieliśmy szansę popracować z ekspertem od przygotowania kondycyjnego.
Czy ta ciężka...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta