Ryzykowny spacer po mieście
Przez pierwsze powojenne lata spacer po mieście nie należał do przyjemności. Trzeba było patrzeć pod nogi, by nie wpaść w lej po pocisku, albo do góry, by nie spadł nam na głowę kawał muru. A kiedy mocniej zawiało... Szkoda mówić.
Wiosenne huragany roku 1945, których było niemało, nie narobiły zbyt wielkich szkód, bo Warszawa nie była jeszcze zamieszkana. A kto już miał lokum, siedział w domu, modląc się, by nie zerwało mu prowizorycznego dachu. Przeklinano wtedy Niemców, którzy paląc domy po Powstaniu, zniszczyli głównie zadaszenia.
Co ciekawe, przez kilka powojennych lat bardzo silnie wiało, jakby matka natura chciała ludziom dodatkowo uprzykrzyć życie. W lipcu 1945 roku tak duło, że zawaliły się spalone ściany budynku przy Wilczej 29, ale nie na zewnątrz, a do środka. Stropy nie wytrzymały i kolejne piętra zjeżdżały w dół. Zginęło wtedy sześć osób.
Bez telefonu
Począwszy od 1946 roku, mieliśmy już w mieście pogotowie budowlane, usuwające zagrożenia. Ale nie miało ono telefonu! Inna sprawa, że czynnych linii w stolicy było niewiele, ale były.
A jak w trybie alarmowym zawiadomić speców od rozbiórki, kiedy trzeba po nich iść piechotą, bo komunikacji publicznej prawie nie ma? Słowem – makabra. W efekcie ludzie ginęli jak muchy. Świadczy o tym choćby żniwo jednej wichury z 24 marca: przy Puławskiej w dwóch zawaleniach – w sumie 13 zabitych,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta