Byliśmy z innej gliny
Wojciech Fortuna - jedyny polski złoty medalista zimowych igrzysk opowiada o swoim skoku w Sapporo, domu na Suwalszczyźnie, życiu z dala od Zakopanego i o tym, co podczas dawnych zagranicznych zawodów można było sprzedać za 100 dolarów, a co tylko za 50
Rz: Nie zastanawia się pan czasem, czy to się zdarzyło naprawdę? Daleka Japonia, rok 1972, i ten wspaniały lot na Okurayamie. 111 metrów, które zmieniło pana życie.
Wojciech Fortuna: Czułem się, jakbym poleciał w kosmos. Japonia była dla nas szokiem tak wielkim, że we łbie się przewracało. Niesamowity park rozrywki, lodowe stwory, stołówka olimpijska, w której można było spróbować każdej potrawy na świecie. Tyłek po takich wizytach rósł jak na drożdżach. No i te sklepy. Oczy wychodziły z orbit. Medal mogłem mieć już na średniej skoczni Miyanomori, ale zabrakło kilku punktów za telemark. Lądowałem na obie nogi, wolałem nie ryzykować, bo miałem uraz po ciężkim upadku sprzed lat. Ostatecznie byłem szósty, ale wiedziałem, że forma jest. Trener Janusz Fortecki też wiedział.
To prawda, że przed konkursem na Okurayamie kupił pan nowoczesny kombinezon od japońskiego skoczka?
Nie tylko kombinezon. Seiji Aochi buty jeszcze dołożył.
Jak wyglądała transakcja?
Mieliśmy w handlu całkiem spore doświadczenie. Kryształy w tamtych czasach to był pewny towar. Japończyk popukał, uśmiechnął się, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk, więc od razu rzuciłem cenę: 100 dolców. Zaproponował wymianę, kryształ za kombinezon, który trzymał w ręku. Przymierzyłem, był za duży. On na to, że nie ma sprawy, i zaprowadził mnie do krawca. Po...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta