Czesi – ból głowy eurolewicy
Rząd Mirka Topolanka ma własną wizję przewodnictwa UE i ani myśli ulegać owczemu pędowi europejskich interwencjonistów. Jego determinacja przeraża brukselskie elity bardziej niż dziwactwa Klausa – pisze publicysta Tomasz Wróblewski.
Zawsze możesz pod stołem nadepnąć kotu na ogon – to stare teksańskie powiedzenie czy raczej zrzędzenie na kogoś, kto zbyt nachalnie próbuje zmienić temat rozmowy albo odwrócić uwagę od sedna sprawy. Przypomniało mi się teraz, kiedy usłyszałem wyrzekania euroelit na prezydenta Czech Vaclava Klausa. Szef europejskiego parlamentu Hans-Gert Pöttering, prezydent Francji Nicolas Sarkozy i ich przyjaciel, eurodeputowany Zielonych, Daniel Cohn-Bendit nie mogli lepiej trafić. Mają swój ogon.
Ulubiony obiekt kpin
Za dwa tygodnie Czechy przejmują przewodnictwo w Unii Europejskiej i powodów do zrzędzenia nie brakuje. Traktat lizboński, wspólna polityka antykryzysowa i relacje z Rosją – wszystko w rozsypce. Prezydent Sarkozy, wiecznie w popłochu integrowania wszystkiego i wszystkich w Europie, zgłosił nawet gotowość do dalszego przewodniczenia Unii. No bo Czesi, wiadomo… Nikt nie podchwycił tematu. Widać nawet w Brukseli są narodowe granice eurofanatyzmu.
Atmosfery wokół czeskiej prezydentury nie udało się jednak naprawić. Troska o to, czy Europa przetrwa najbliższych sześć miesięcy, przyprawia eurolewicową prasę o autentyczny ból głowy. A prezydent Klaus z charakterystyczną dla siebie antyunijną ostentacją zdaje się szybko wypierać prezydenta Lecha Kaczyńskiego w rankingu ulubionych obiektów kpin. Dla naszej dyplomacji to ulga, ale nie dla...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta