Ulżyło mi po pięćdziesiątce
Z Michelle Pfeiffer rozmawia Barbara Hollender
Rz: Co panią najbardziej pociąga w aktorstwie?
Myślę, że pewien rodzaj eskapizmu. To, że można wyjść z siebie, stanąć obok i obserwować własne reakcje. Odszukiwać siebie w innych albo innych w sobie. To bardzo ciekawe ćwiczenia psychologiczne.
W jednym z wywiadów przeczytałam, że chciała pani zostać psychiatrą.
To prawda, ale miałam też i kilka innych, konkurencyjnych planów na życie. Przede wszystkim chyba nie chciało mi się chodzić do szkoły. Zanim zdecydowałam się iść w stronę aktorstwa, robiłam różne rzeczy. Chodziłam na kursy stenotypii, pracowałam w supermarkecie. Teraz dziennikarze często mnie pytają, czy marzyłam o tym zawodzie od dzieciństwa. Sama zaczęłam się zastanawiać, kiedy taka myśl się we mnie narodziła. Jako mała dziewczynka masę czasu spędzałam przed telewizorem. Pochłaniałam filmy z Bette Davis. Chciałam być do niej podobna. To pewnie były moje najwcześniejsze inspiracje. Zresztą, jak widać, wcale nie kochałam kociaków i nie marzyłam o karierze pin-up girl. Dzisiaj sama się dziwię, że byłam taka rozsądna. Potem przeżywałam różne fascynacje. Niektóre z nich uleciały, inne trwają.
Które trwają?
Intryguje mnie wszystko, co robi Daniel Day-Lewis. Może dlatego, że to aktor, który nie pozwala sobie na żadne kiksy. Nie wdzięczy się do publiczności. W każdej niemal roli przekracza jakieś granice, przełamuje...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta