Bombaj masala*
To miasto fascynuje i wciąga, a równocześnie przeraża i odpycha. Ale chętnie znalazłabym się w nim znowu
Bombajskie slumsy ciągną się kilometrami, wpychają się do centrum, sprawiają wrażenie, jakby nie miały się skończyć. Sklecone naprędce rudery z desek, blachy falistej, plastikowych toreb i szmat. Wieczorem nieoświetlone hektary bombajskich przedmieść są wielką czarną dziurą na mapie świata.
Za dnia toczy się w nich jednak normalne życie. Ciasnymi uliczkami spacerują kolorowo ubrane kobiety przypominające rajskie ptaki. Dzieciaki kucają kilka metrów od przejeżdżającego pociągu i załatwiają potrzebę fizjologiczną, machając równocześnie podróżnym.
Po 45 minutach jazdy rikszą z Andheri Station, stacji kolejowej położonej najbliżej międzynarodowego lotniska, docieram na Church Gate Station w samym centrum prawie 17-milionowej metropolii. Nazwę Bombaj nadali miastu Portugalczycy – po portugalsku bom bahia znaczy „dobra zatoka” – panujący tu niecałe 150 lat na przełomie XVI i XVII w. W 1996 r. zmieniono jednak nazwę na Mumbai – od imienia bogini czczonej przez rdzennych mieszkańców tych terenów.
Do Colaby, dzielnicy ulubionej przez turystów z plecakami, idę już na piechotę. O pierwszej w nocy ruch na ulicach niewielki. Pamiętające chyba jeszcze czasy Nehru (pierwszy premier niepodległych Indii) taksówki krążą, próbując mnie złowić. Ale ja chcę od razu zobaczyć, jak wygląda Bombaj nocą.
Mijam setki ludzi śpiących na ulicach. Zawinięci po samą głowę w...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta