Kino na beczce prochu
Tolerancyjny wydźwięk „Nazywam się Khan” docenili zachodni krytycy i widzowie, ale premierze w Indiach towarzyszył wybuch religijnej nienawiści. Kino to dla Hindusów sprawa wielkiej wagi, towarzyszą mu silne emocje i kontrowersje
Wydaje się, że pogodna historia z optymistycznym przesłaniem o międzyludzkim porozumieniu powinna budzić sympatię. Ale stworzenie takiego filmu w Indiach wiąże się z poważnym ryzykiem.
Po premierze w USA amerykańska i brytyjska prasa przyjęły film ciepło, chwaliły pacyfistyczne treści. W najbardziej przychylnych komentarzach pojawiały się nawet porównania do „Slumdoga. Milionera z ulicy” Danny’ego Boyle’a, który triumfował na ubiegłorocznym rozdaniu Oscarów. Jednak nad Gangesem jeszcze przed pierwszymi pokazami obraz wywołał oburzenie hinduskich radykałów i nacjonalistów. Kontrowersje budziła nie tyle filmowa historia
– znana wówczas wyłącznie twórcom – ale sam tytuł. Radykalni hinduiści uznali zdanie „Nazywam się Khan” za agresywną manifestację tożsamości muzułmańskiej. Stosunki między wyznawcami islamu i hinduizmu w Indiach to krucha i złożona materia. Wystarczy pretekst, by wybuchły zamieszki. Przywódcy ugrupowań politycznych i religijnych prowokują konflikty, a dzięki radykalizacji nastrojów społecznych umacniają swój autorytet. Ofiarą takich działań padł właśnie film Karana Johara i jego główna gwiazda – Shah Rukh Khan.
Odtwórca tytułowej roli i jego bohater noszą nazwisko Khan – najpopularniejsze...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta