Trzeba mierzyć wysoko
Rozmowa: Dyrygent Michał Dworzyński o sobie, o orkiestrach i o debiucie w Operze Narodowej
Rz: Jak to się stało, że jako dyrygent zadebiutował pan jako 15-latek?
Michał Dworzyński: – Postanowiłem zostać dyrygentem już trzy lata wcześniej. Zabrzmi to śmiesznie, ale wydawało mi się to naturalne i oczywiste, że właśnie tym będę się zajmował w przyszłości. Mój ojciec jest muzykiem, zabierał mnie do Filharmonii Pomorskiej na próby, koncerty. Początkowo sam się uczyłem. Żeby się sprawdzić, wykorzystałem nadarzającą się okazję. Moja szkoła z okazji swego jubileuszu ogłosiła konkurs na hymn. Byłem jedynym, który coś wtedy skomponował, więc wygrałem i zadyrygowałem też swoim utworem. Rok później zacząłem już regularnie próbować z orkiestrą złożoną z kolegów. Zanim zdałem na studia, poprowadziłem ponad 40 koncertów.
Czyli studia w warszawskiej Akademii Muzycznej w klasie Antoniego Wita były naturalną kontynuacją nauki?
Tak, bo w rodzinnej Bydgoszczy nie było w ogóle studiów dyrygenckich, więc nawet gdybym chciał, nie mógłbym tam się dalej uczyć. Już na pierwszych zajęciach profesor Wit szczerze powiedział, że to studia będące ogromną inwestycją czasową i finansową, bez żadnej gwarancji, że będzie się kiedykolwiek pracować w tym zawodzie. A także, że najgorszych jest pierwszych 15 lat, a potem już jakoś leci. Teraz wywołuje to u mnie uśmiech, bo właśnie dobiegam trzydziestki i od 15 lat dyryguję...
Otrzymał pan jeszcze...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta