Dlaczego prawnicza fuzja zakończyła się fiaskiem
Wyzwanie, jakim jest połączenie zawodów adwokata i radcy prawnego, mogą podjąć tylko ci spośród nas, którzy nie sprawują władzy jedynie dla potrzeby jej posiadania, i ci, którzy nie mają w sobie uprzedzeń i blokujących, archaicznych przekonań – pisze radca.
Doskonale pamiętam poprzednią próbę stworzenia jednego zawodu adwokackiego, którą podjął ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. W „Rzeczy o Prawie" niedawno udzielił on na ten temat niezwykle ciekawego wywiadu, który można nazwać rozsądnym i rzeczowym. Postaram się, by moje spojrzenie było w tym samym tonie.
Zbigniew Ćwiąkalski stwierdził, że największymi przeciwnikami połączenia były oba samorządy. Piastując wówczas stanowisko prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych, byłem świadkiem ogromnych emocji towarzyszących tej debacie. Emocji, które – nie ma co ukrywać – były w obu samorządach, ale również w samym ministerstwie, które w pewnym okresie zdecydowanie parło do uchwalenia nowego prawa.
Zwrócę uwagę na kilka czynników, które w dzisiejszej, powracającej na łamy mediów debacie nad tym rozwiązaniem są często pomijane, a wtedy okazały się – w mojej ocenie – kluczowe dla fiaska projektu. Niezwykle istotny był powszechny sprzeciw członków małych i średnich izb (zarówno radcowskich, jak i adwokackich) zagrożonych likwidacją. Przypomnę, że w zamyśle autorów założeń do projektu ustawy (tak, tak, założeń do projektu, bo nad nimi, a nie nad samą ustawą, cały czas wtedy debatowaliśmy) miały być tworzone tylko „duże" izby. Co w naturalny sposób wykluczało akceptację dla całej idei...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta