Kibic to nie kibol
Czy tępy kibol byłby w stanie bić brawo powstańcom warszawskim? Jego może interesować co najwyżej ustawka – pisze publicysta.
Teza jest prosta: kibole wśród kibiców są takim samym marginesem – no dobrze, pewnie trochę większym, ale wciąż marginesem – jak chuligani w zdrowej tkance społeczeństwa. Obie grupy spotykają się co prawda na stadionach, ale cóż to znaczy? Ludzie źli i dobrzy chodzą tymi samymi ulicami, oddychają tym samym powietrzem i robią zakupy w tych samych sklepach, ale czy to ma być dowód, że ci drudzy sankcjonują istnienie tych pierwszych?
W żadnym wypadku! Stąd mój apel, aby jednak – zwłaszcza na potrzeby błyskotliwych polemik i politycznych dyskursów – oddzielać od siebie obydwie grupy. Oczywiście żyją one w symbiozie, skazane na siebie, ale żyją obok, bo więcej je dzieli, niż łączy.
Żaden ze mnie fanatyk
Kibol to ten, który chodzi na mecze, by komuś dać w ryja – najchętniej policjantowi lub sobie podobnemu przedstawicielowi drużyny przeciwnej. Jeśli krzyczeć, to nie tyle za swoją drużyną, ile lżyć przeciwnika. Słowem – to bandyci, których spotkać można wszędzie, a więc także na stadionach.
Oprócz nich chadzają tam – nie, już nawet nie o to chodzi, że rodziny z dziećmi, choć sam doświadczyłem tego dobrodziejstwa, bo warunki bezpieczeństwa poprawiły się radykalnie – zwykli ludzie. Ten kolekcjonuje arie operowe, tamten zbiera znaczki, a jeszcze inny kibicuje swojej drużynie. Czasem na tym się kończy, choć często przeradza w manię...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta