W stajni urodzony
W niedzielę Wielka Warszawska – gonitwa rozgrywana od 1895 roku. O nieco późniejszych latach opowiada nam jej ośmiokrotny zwycięzca
z Jerzym „Jerzykiem” Jednaszewskim rozmawia Jan Zabieglik
Miał pan piękną karierę jeźdźca wyścigowego. Zyskał pan niezwykłą popularność nie tylko na Służewcu, ale także za granicą. Jako jednemu z nielicznych warszawskich dżokejów pozwolono panu w 1974 roku na wyjazd na kontrakt do Niemiec. Dwukrotnie w latach 1975 – 1976 wygrał pan na ogierze Windwurf Wielką Nagrodę Europy w Kolonii. Czemu pan nie pozostał w Niemczech dłużej?
Jerzy Jednaszewski: Chciałem, bo Windwurf, na którym tylko ja jeździłem, pozostawał jeszcze na kolejny rok w treningu. Niemcy wysyłali do naszego Ministerstwa Rolnictwa prośby, aby przedłużono mi pobyt jeszcze o jeden sezon. Jednak otrzymałem wiadomość, a właściwie prikaz, że dosyć tego dobrego i mam wracać. Co miałem zrobić? Mogłem oczywiście, jak to się wtedy mówiło, wybrać wolność. Jednak na Służewcu pozostawiłem najbliższą rodzinę. A poza tym nie byłem już pierwszej młodości. Miałem 46 lat. Pozwolono mi właściwie wyjechać za wieloletnie zasługi i sukcesy. Pracowałem w stadninie w Ravensburgu, ale ścigałem się na wszystkich najważniejszych torach: w Monachium, Hamburgu, Baden-Baden, Dortmundzie, Kolonii i innych. Dzięki temu lepiej poznałem Niemcy niż własny kraj, bo gonitwy poza Warszawą odbywały się tylko w Sopocie, ale wyłącznie podczas letniej przerwy na Służewcu.
Po powrocie do Warszawy wygrał pan w sezonie 1977 Wielką Warszawską na Dersławie ze stajni...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta