Ekstaza i udręka, czyli jak sprowadziłem auto z USA
Powoli kończy się hossa na sprowadzanie samochodów ze Stanów Zjednoczonych. Od początku roku kilkaset tysięcy aut trafiło jednak do Polski. Teraz czekają w warsztatach na naprawy lub w komisach i na stronach internetowych na nabywców. Wiele zmieniło już właścicieli
Co spowodowało, że opłacało się kupować samochody w USA? Oczywiście ich cena. O prywatnym imporcie aut używanych, a nawet nowych, prosto z salonu, można było przeczytać niemal w każdym piśmie zajmującym się tematyką motoryzacyjną. Ale tą drogą sprowadzono jedynie ich część. Prawdziwi koneserzy nie zlecali kupna wyspecjalizowanym firmom, którym trzeba było zapłacić często ponad 3 tysiące złotych za tę usługę, ale szukali możliwości ich nabycia poprzez internetowe licytacje domów aukcyjnych. A jest ich w Stanach bez liku (nie do wszystkich, na szczęście, jest możliwość dotarcia).
Przyznaję, że na początku roku i we mnie odezwała się dusza hazardzisty. Dolar leciał na łeb na szyję, oferty stawały się coraz atrakcyjniejsze. Niemal codziennie przesiadywałem kilka godzin przed monitorem, z zapartym tchem przeglądając strony z setkami oferowanych do licytacji samochodów. Przeszedł luty, potem marzec – powolutku zacząłem się orientować, co jest kupowane, za jaką cenę i że można mieć farta, ale najczęściej atrakcyjne pojazdy są ostro obstawiane. Zdarzały się jednak i takie sesje, że wygrywano aukcje na draśniętego volvo XC70, płacąc 6,5 tys. dolarów, co w przeliczeniu dawało wtedy około 13,5 tys. zł. Jeżeli weźmie się pod uwagę, że u nas takiego „szweda” wyceniano między 75 a 85 tys. zł, gra robiła się warta świeczki....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta