Czarna legenda pokonana
Kinga Baranowska, stojąc na szczycie Kangczendzongi (8598 m), sfilmowała siebie i piękną panoramę. Umieściła film na stronie internetowej. Obraz uznano za przerażający. O jej dojściu z Kaszub w Himalaje opowiada Monika Rogozińska
Wyglądam tam rzeczywiście koszmarnie – potwierdza Kinga Baranowska. – Znajomi mówią, że jestem nie do poznania z tak opuchniętą twarzą. Wspinałam się bez tlenu z butli.
Zadedykowała wejście Wandzie Rutkiewicz, która zaginęła na Kangczendzondze w 1992 r. Kinga miała wtedy 16 lat. Nie mogła wówczas przypuszczać, że dotrze kiedyś tak wysoko i w takim stylu. Nie była do tamtej pory jeszcze w żadnych górach.
Urodziła się w wiosce Łebno niedaleko Wejherowa w rodzinie Kaszubów z dziada pradziada. Ojciec pracował w firmie transportowej, matka była krawcową. Mieli kawałek ziemi. Dzieci na wakacje nie wyjeżdżały. Spędzały je na wsi, pomagając rodzicom.
– Wychowanie na wsi procentuje teraz przy różnych niespodziankach w podróży – śmieje się Kinga. – Na ostatniej wyprawie w Nepalu jechałam traktorem po górskich wertepach. Patrzyłam z rozbawieniem na mękę siedzącego obok mnie prezesa jakiejś firmy z Andory. Wyraźnie pierwszy raz dosiadał takiego pojazdu. Robactwo, pająki też mnie nie ruszają. Chociaż od marszu przez górzystą dżunglę pod Kangczendzongę mam fobię na pijawki. Obudziłam się w nocy w namiocie i poczułam kilka na sobie. Nieprzyjemne w dotyku, grube, opite. Zapaliłam lampkę, pozrzucałam je, ale nie mogłam spać. Jak są chude, to trudno je zauważyć. Wydawało mi się, że wejdą mi na twarz, w oko...
Magiczne praktyki
Studiowała...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta